Celem jest mówić płynnie, choć w języku, który
Do końca będzie obcy. Ale co to znaczy
mówić płynnie? To raczej mieć wzgląd na słuchaczy
niż przełamywać sztywność tej wyschłej tektury,
języka w nietutejszej gębie. Rzecz w tym, żeby
pozwolić im się przemknąć jak na wodnych nartach
przez sztuczny rów rozmowy, cokolwiek jest warta
jej głębia po kolana; aby bez potrzeby
nie hamować ich zjazdu po zjeżdżalni słów
w brodzik porozumienia; gdy rozmowa będzie
sportem wodnym, gdy w swoim tęponosym pędzie
ledwie muśnie powierzchnię obły ślizgacz słuch,
gdy dna mu nie rozpruje kółek epitetu
nieoczekiwanego albo nagła rafa
zwierzenia słowem, kiedy słowo gładko trafia
na słowo i zdań fala nie podnosi grzbietu
ponad dopisujące zdrowie i tę wściekłą
drożyznę, i pogodę doprawdy dziś ładną,
gdy mówisz to, co umiesz, nie to co byś pragnął
na chwilę was opływa słodkiej unii ciepło
i w pluskaniu podmiotów, chlupocie orzeczeń
nareszcie zapominasz o tym, że ruch warg
może być nieraz bywał nieraz wart
coś więcej; mówić płynnie, to rozumieć, że się
nei opłaca z kimś schodzić pod powierzchnię słów
cudzej czy własnej mowy choćbyś jak najbieglej
wiódł go przez ciemne głębie, zawsze w dole zblednie
odstraszająco piaszczyste i biedne
dno obcości, przybyszu. Godzisz się? To mów.